Alfred Hitchcock jeden z największych reżyserów filmowych, autor znakomitych kryminałów miał zwyczaj mówić, że “dobry film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć”. Pasja Chrystusa, która zaczęła się w Wielki Czwartek ustanowieniem Eucharystii, a skończyła Zmartwychwstaniem przebiegła dokładnie wedle tej recepty. Zaczęła się trzęsieniem ziemi, a później napięcie nieustannie rosło. Przyjrzyjmy się temu “trzęsieniu ziemi”. Zobaczmy na czym ono polegało. 

Święty Jan opisując wydarzenia Wielkiego Czwartku związane z ustanowieniem Eucharystii zaczyna od pewnego incydentu związanego z ucztą paschalną, który był dla uczniów Jezusa praawdziwym szokiem, swoistym “trzęsieniem ziemi”. Jezus ich Pan i Nauczyciel na samym początku uczty spełnił wobec nich posługę niewolnika, umył im nogi. W starożytności był praktykowany zwyczaj umywania zakurzonych stóp przybywających na ucztę gości. Tą posługę pełnił w drzwiach domu gospodarza jego niewolnik. Przybywający goście z reguły nie zwracali na niego żadnej uwagi. To była taka ówczesna wycieraczka. Dzisiaj, kiedy wchodzimy w gości do jakiegoś domu, z reguły wycieramy buty o wycieraczkę i również z reguły nie zwracamy na nią uwagi. Mniej więcej w taki sam sposób starożytni traktowali niewolnika, który w drzwiach domu umywał im nogi, jak my dzisiaj traktujemy wycieraczkę. Więc nic dziwnego w tym, że kiedy Jezus chciał umyć nogi Piotrowi, ten wykrzyknął: “Panie, Ty chcesz mi umyć nogi?” A kiedy Jezus nalegał mówiąc: “Tego co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale poznasz to później” to Piotr, z pewnością wyrażając uczucia pozostałych apostołów, zdecydowanie powiedział: “Nie, nigdy mi nie będziesz nóg umywał”. W oryginale greckim słowa Piotra brzmią jeszcze mocniej, bo Piotr miał powiedzieć: “Na wieki nie będziesz mi nóg umywał”. I dopiero stanowcze słowa Jezusa: “Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną” przekonują Piotra. W końcu daje sobie umyć nogi. A nawet, z właściwą sobie przesadą proponuje Jezusowi aby umył go całego. Jezus wiedział jednak co miał czynić. 

Jak mamy rozumieć ten gest Jezusa? Czy Jezus czuł się niewolnikiem? Czy czuł się zobowiązany a nawet w pewnym sensie zmuszony do tego gestu? Wspólnota Jezusowa nie miała niewolników. Pewne posługi wobec Jezusa i uczniów pełniły w sposób zupełnie dobrowolny kobiety, które im dyskretnie towarzyszyły. Tu ich jednak nie było. I nie były to tego rodzaju posługi. Czy Jezus uczynił ten gest bo tak wypadało? Czy chciał zawstydzić uczniów, dać im do zrozumienia, że oni sami powinni wpaść na ten pomysł. Chyba jednak nie. Jezus nie czuł się niewolnikiem, świadczą o tym słowa, które zaraz potem skierował do uczniów jak i cała Jego postawa. Nie czuł się też zobowiązany ani zmuszony do tego aby to uczynić. To co uczynił, uczynił w całkowitej wolności. A jednocześnie było to dla Jego uczniów coś tak zaskakującego i nowego, że żaden z nich nie byłby sam z siebie zdolny aby wykonać gest Jezusa. To co Jezus uczynił wobec nich, stało się dla nich jasne dopiero później, po zmartwychwstaniu a nawet jeszcze później, kiedy otrzymali Ducha Świętego. I dla nas gest Jezusa nie jest oczywisty. A jednak Jezus nas do takich gestów zachęca słowami, które skierował do apostołów kiedy ich nogi były już czyste: “Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy Mnie nazywacie Nauczycielem i Panem, i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel umyłem wam nogi, to i wy powinniście sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem.”

Jak zatem mamy rozumieć ten gest Jezusa, co oznacza to wydarzenie? W pierwszym, intuicyjnym i dostępnym chyba dla każdego rozumieniu oznacza zachętę do tego aby sobie służyć nawzajem. Ale czy tylko zachętę? Czy Jezus tym gestem nie uczynił czegoś więcej? Czy nie przetarł szlak, który do tej pory był dla człowieka zamkniety? Musimy pamiętać, że Jezus uczynił ten gest w kontekście ustanowienia Eucharystii, czegoś absolutnie nowego, czegoś co nie było dostępne człowiekowi po jego upadku, po grzechu. Eucharystia jest bowiem przywróceniem utraconej jedności człowieka z Bogiem. Po upadku, człowiek nie tylko nie miał jedności z Bogiem, on się od Boga plecami odwrócił. Ukrył się przed Nim, jak to obrazowo przedstawia Księga Rodzaju. Po grzechu człowiek stał się odciętą gałęzią, niby jeszcze żywą ale już nie czerpiącą życiodajnych soków z drzewa. Stworzony z nicości by trwać w Bogu i z Niego czerpać życie, człowiek po grzechu oderwał się od Boga aby dążyć do nicości, której jednak do końca nie był był w stanie osiągnąć. I tak zatrzymał się w stanie wiecznej śmierci, która nie jest jeszcze nicością ale bezskutecznym dążeniem do niej. Bezskutecznym, bo bez Boga człowiek nawet tego nie potrafi uczynić aby się całkowicie unicestwić. To dlatego samobójstwa są tak przerażające. Człowiek pragnie się unicestwić, pragnie ze sobą skończyć ale nigdy tego nie osiągnie, bo sam siebie nie wyciągnął z nicości i sam też z siebie nie jest w stanie jej osiągnąć. Musimy pamiętać o tym, że dusza ludzka jest nieśmiertelna. Człowiek po grzechu stoczył się w stan wycieraczki, niewolnika, który umywa nogi tym, którym się zdaje, że są od niego lepsi. 

Co czyni Jezus ustanawiając Eucharystię i umywając nogi swym uczniom? Uniża się. I czyni to nie tylko i nie przede wszystkim jako człowiek ale jako Bóg wcielony. Jezus w swej pokorze, z miłości do człowieka uniża się aby sięgnąć do najniższego stanu człowieka, stanu w którym jest on jakby wycieraczką. A czyni to tylko po to aby go z tego stanu podnieść, aby przywrócić mu godność syna Bożego. Tym jest gest umycia nóg uczniom i ustanowienie Eucharystii – gestem miłości uniżającej się, pokornej i ofiarnej. Aby ten gest uczynić Jezus musiał złożyć ofiarę z samego siebie, musiał się uniżyć aby uniżonych z miłością podnieść powstając z martwych. To jest to “trzęsienie ziemi”, którego pierwszym akordem jest umycie nóg uczniom. 

I do takiej postawy Jezus nas, chrześcijan zaprasza. Niełatwa to postawa, bo żąda od nas uniżenia i ofiary podejmowanej z miłości do drugiego. Swego rodzaju “unicestwienia” siebie samego na wzór unicestwienia jakie stało się dobrowolnym udziałem Jezusa. Taka postawa w oczach świata wydaje się albo zgorszeniem albo głupstwem. W swej znakomitej książce: “Bóg nasz Pan Jezus Chrystus osoba i życie” Romano Guardini – jeden z największych teologów XX wieku w taki sposób opisuje trudności związane z przyjęciem tej postawy:“Każdy, kto żyje po chrześcijańsku, dochodzi do punktu, w którym napotyka na to żądanie i musi być gotów wziąć na siebie “unicestwienie”: to, co dla świata jest głupie, dla uczucia nie do zniesienia, dla rozumu bez sensu. Cokolwiek to będzie: cierpienie, niesława, odejście kochanego człowieka czy fiasko jakiegoś dzieła. Wtedy rozstrzyga się jego chrześcijańska egzystencja: czy wstąpi w tę absolutną głębię i przez to zyska udział w Chrystusie”. 

Pokora i ofiara, którą odkrywamy w Chrystusie staje się znakiem firmowym chrześcijaństwa, znakiem trudnym, przed którym sami chrześcijanie czasami się wzdrygają. “Cóż bowiem jest innego, przed czym się w chrześcijaństwie wzdrygamy?” retorycznie pyta Guardini i dodaje: “Przecież dlatego próbujemy robić z niego ‘etykę’ albo ‘światopogląd’, albo coś tam jeszcze. Tymczasem bycie chrześcijaninem jest współspełnianiem ziemskiej egzystencji Chrystusa.”

Wypada zapytać cóż uzyskujemy w zamian? 

“Pokój zostawiam wam, pokój mój wam daję” (J14,27)

Udział w Chrystusie i pokój i błogosławieństwo jakie On sam tylko może dać. I radość z odzyskania siebie, które się jednak odzyskuje tracąc siebie dla Chrystusa i Ewangelii. Bo jak sam zapewniał Jezus: “Kto chce znaleźć swe życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je” (Mt 10, 39)