Fragment Ewangelii wg św. Marka, którą przed chwilą przeczytaliśmy, ukazuje nam kilka sytuacji, których głównym bohaterem jest Jezus. Ewangelista w niewielu słowach szkicuje przed oczami naszej wyobraźni kilka obrazów. Pierwszy, ukazuje przybycie Jezusa do domu Szymona i Andrzeja i natychmiastowe uzdrowienie teściowej Szymona. Jezus, powiadomiony o jej chorobie, zbliża się do niej, podnosi ją za rękę i uzdrawia. Ona zaś uzdrowiona usługuje im. Druga scena, drugi obraz nakreślony przez Ewangelistę ukazuje tłum ludzi zebranych pod drzwiami domu. Wśród nich Jezus, który ponownie uzdrawia chorych i wypędza z ludzi złe duchy. W trzeciej scenie widzimy Jezusa na modlitwie, gdzieś na pustkowiu, wczesnym rankiem. Kolejny, ukazuje nam uczniów Jezusa, którzy Go odnajdują, Jezus zaś mówi im, że musi iść dalej do innych miejscowości aby również tam nauczać i uzdrawiać. Ostatni zaś, dzisiejszy obraz ewangeliczny, pokazuje nam Jezusa wędrującego po Galilei jak naucza i wyrzuca złe duchy.
Sporo tego jak na tak krótki fragment. Dla współczesnego pisarza albo jeszcze lepiej na pisarza z XIX wieku wystarczyłoby tych wydarzeń na porządną książkę. Przeczytalibyśmy pewnie w niej szczegółowy opis domu Andrzeja i Szymona, dowiedzielibyśmy się wiele o teściowej Szymona i jej chorobie. O tym jak cierpiała, o czym myślała, czego się spodziewała i wielu innych szczegółów, które wprowadzałyby nas w klimat tamtych wydarzeń. Ewangelista Marek nie bawi się w takie szczegóły pozostawiając je naszej wyobraźni i wrażliwości. Jemu bardziej zależy na tym aby powiedzieć nam w zwięzłych słowach o tym co było istotą działania Jezusa. I wychodzi na to, że było nim nauczanie, uzdrawianie i czas poświęcony osobistej modlitwie. O czym Jezus nauczał, z tego konkretnego fragmentu nie dowiadujemy się, podobnie też jak nie wiemy dokładnie z jakich chorób uzdrawiał, jakiego rodzaju złe duchy wypędzał, ani też co było przedmiotem modlitwy Jezusa. Więcej na te tematy dowiadujemy się z dalszej części Ewangelii jak również od pozostałych Ewangelistów.
Można by jednak zapytać: a po co właściwie czytamy te fragmenty Ewangelii na mszy świętej? Po co również czytamy pozostałe fragmenty Pisma Świętego? Odpowiedź jest oczywista: aby poznać co Pismo mówi o Bogu i człowieku. Tyle, że na mszy świętej zawsze czytamy tylko fragmenty większej całości. I aby je należycie zrozumieć trzeba je odnieść do całości, trzeba tą całość poznać. Stąd płynie pierwszy wniosek: nie wystarczy sporadycznie przychodzić na mszę świętą, trzeba uczestniczyć w niej regularnie. Tylko w ten sposób poznamy całość Pisma świętego, gdyż liturgia słowa mszy świętej jest w ten sposób ułożona aby w przeciągu określonego czasu przeczytać całą Biblię, a przynajmniej jej najważniejsze części. Mógłby jednak ktoś zauważyć. Czy nie lepiej przeczytać ją osobiście, księga po księdze? Kościół bardzo zachęca do takiej praktyki. Nic nie stoi na przeszkodzie aby tak uczynić. Z pewnością też przeczytanie całej Biblii pomoże na mszy świętej zrozumieć te fragmenty Pisma Świętego, które akurat są czytane.
Zrozumienie tego co jest czytane na mszy świętej jest bardzo ważne. Ważniejsze jest jednak coś innego. Na mszy świętej czyta się fragmenty Pisma nie tyle po to aby dowiedzieć się co w nim jest napisane. Zakłada się nawet, że znakomita część słuchaczy wie co w nim jest napisane i doskonale zna te fragmenty Pisma. Po co zatem czytane są te fragmenty Pisma? Po to aby przypomnieć sobie co Jezus czynił i czego nauczał, aby móc Go prosić tu i teraz aby uczynił to raz jeszcze tym razem dla nas. Kościół to dom Boży, to miejsce, w którym zmartwychwstały Jezus przebywa, naucza, uzdrawia i wypędza złe duchy. Uczy też modlitwy, tego osobistego i intymnego spotkania z Bogiem Ojcem. Jezus jest pośród nas i ma moc aby i nas uleczyć, oświecić, pokrzepić na duchu. A jak trzeba to nawet wypędzić z nas złe duchy, które zadomowiły się w naszych myślach, sercach, może nawet w naszych ciałach.
Przed chwilą modliliśmy się słowami psalmu powtarzając słowa refrenu: Panie, Ty leczysz złamanych na duchu. Słuchając zaś jego treści upewnialiśmy się, że nasz Pan jest wielki i potężny, a Jego mądrość niewypowiedziana. On w swej mocy liczy wszystkie gwiazdy i każdej nadaj imię, a jednocześnie w swym miłosierdziu leczy złamanych na duchu i przewiązuje im rany. Któż z nas nie potrzebuje jakiegoś uzdrowienia albo przynajmniej pokrzepienia na duchu? A jeśli nawet czujemy się świetnie, to przecież z pewnością mamy bliźnich, którzy takiego uzdrowienia i pokrzepienia potrzebują. Skarżą się oni podobnie jak Hiob w pierwszym czytaniu słowami: „Zyskałem miesiące męczarni, przeznaczono mi noce udręki. Położę się mówiąc do siebie: << Kiedyż zaświta i wstanę?>> Lecz noc wiecznością się staje i boleść mną targa do zmroku. Czas leci jak tkackie czółenko i przemija bez nadziei.” Chciałoby się w tym momencie do tych wszystkich Hiobów powiedzieć: jest nadzieja. Jest nią Chrystus zmartwychwstały, którego można spotkać w domu Bożym, w kościele, na Eucharystii. Przyjdź tu ze swoją boleścią, powierz ją obecnemu tu Chrystusowi, zaufaj Mu, uwierz w Niego, a doświadczysz uzdrowienia.