Czy my znamy Jezusa? Często Jego słowa i czyny wydają się nam takie oczywiste… A to tylko dlatego, że zdążyliśmy się z nimi osłuchać
, co przecież wcale jeszcze nie musi znaczyć, że je zrozumieliśmy. Kiedy pytamy o znajomość Jezusa nie chodzi nam o powierzchowne poznanie Go, ale właśnie o jakieś zrozumienie. Apostołowie mimo, że przebywali z Nim na co dzień przez przynajmniej rok, i byli świadkami Jego słów i czynów, tak naprawdę zrozumieli Go dopiero po Zmartwychwstaniu, a nawet później, po Zesłaniu Ducha Świętego. Wcześniej, mamy na to wiele świadectw w Ewangeliach, nie pojmowali Go. I my również nie zrozumiemy Jezusa bez pomocy Ducha Świętego.
Weźmy na ten przykład zachowanie i słowa Jezusa opisane w dzisiejszej Ewangelii. Jezus znajduje się w Jerozolimie tuż przed świętem Paschy. Miasto jest pełne pielgrzymów przybyłych zewsząd aby oddać Bogu chwałę. Wśród nich są również poganie, to znaczy Grecy, którzy sympatyzowali z religią Izraelską. I właśnie oni, według relacji św. Jana, chcą bliżej poznać Jezusa. Ewangelista nie podaje przyczyn tego zainteresowania. Być może słyszeli o cudach, których dokonał Jezus, a może byli świadkami Jego uroczystego wjazdu do miasta, kiedy wielu pielgrzymów wiwatowało na Jego cześć wołając Hosanna Synowi Dawidowemu. Tego nie wiemy. Jezus, kiedy dowiedział się, że poganie chcą Go poznać mówi słowa, które mogą zdumiewać. „Nadeszła godzina, aby został otoczony chwałą Syn Człowieczy.” Z dalszych słów Jezusa i wypadków, które się później wydarzyły wynika, że zapowiadał On o swym ukrzyżowaniu. To była ta godzina, w której miał być otoczony chwałą.
Czy tak rzeczywiście musiało być? Do tej pory ukrzyżowanie jednoznacznie kojarzono z hańbą i całkowitą klęską, a tymczasem Jezus mówi o nim, że będzie dla Niego wywyższeniem i godziną chwały. Te słowa Jezusa musiały w Jego uczniach powodować już nie tylko zdziwienie, co wręcz osłupienie. I rzeczywiście, mimo, że Jezus wielokrotnie wcześniej zapowiadał swoją śmierć oni nie przyjmowali tego do swej świadomości. Do końca spodziewali się czegoś całkowicie odmiennego. Przyznajmy to szczerze, czy my będąc na ich miejscu zachowywalibyśmy się inaczej? Raczej nie! Również spodziewalibyśmy się po Jezusie zwycięstwa, a nie klęski. I z pewnością nie łączylibyśmy ukrzyżowania ze zwycięstwem. A tymczasem Jezus wyraźnie sugerował, że to co w oczach ludzi do tej pory wyglądało na całkowitą klęskę i rzeczywiście nią było, w Jego przypadku zamieni się w zwycięstwo. Jak bowiem rozumieć Jego słowa: „A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie”, które Ewangelista opatruje jednoznacznym komentarzem: „To mówił, oznaczając, jaką śmiercią miał umrzeć.” A więc nie ma tu jeszcze mowy o zmartwychwstaniu, które słusznie kojarzymy z wywyższeniem. Jezus już w swej śmierci upatrywał wywyższenia i zwycięstwa, które zacznie przyciągać do Niego ludzi. Czy wszystkich? To się jeszcze okaże. Jedno jest pewne. Zarówno śmierć Jezusa na krzyżu, jak i późniejsze Jego zmartwychwstanie do dzisiaj nie przestaje przyciągać ludzi, którzy zaczynają wyznawać wiarę w Jezusa.
Pierwszym, według świadectwa Ewangelii, był naoczny świadek śmierci Jezusa, setnik, rzymski żołnierz, który wypełniał rozkazy swego zwierzchnika Piłata. Niewątpliwie, z racji swej profesji, musiał on być świadkiem śmierci wielu ludzi. Ta jednak wywarła na nim niezatarte wrażenie. Podobnie zresztą było w przypadku pozostałych żołnierzy uczestniczących w egzekucji Jezusa. Czytamy o tym w Ewangelii wg. Mateusza, który zaznacza, że „setnik, jak i jego ludzie, którzy trzymali straż przy Jezusie, widząc trzęsienie ziemi i to co się działo, zlękli się bardzo i mówili: <<Prawdziwie, Ten był Synem Bożym>>”. Jeśli nawet nie było to jeszcze formalne wyznanie wiary w Jezusa, to z pewnością pierwszym krokiem w tym kierunku. Po żołnierzach kolejnymi, których Jezus przyciągnął swą śmiercią do siebie, byli wysocy dostojnicy żydowscy. Józef z Arymatei, który postarał się u Piłata o to aby ciało Jezusa mogło być zdjęte z krzyża i godnie pochowane w jego własnym grobie i Nikodem, który z kolei przyniósł wonności by namaścić ciało Zmarłego. Były jeszcze kobiety, o których wspominają Ewangelię, które również pragnęły zmarłemu Jezusowi oddać chwałę.
Oczywiście, śmierć każdego człowieka, zwłaszcza kogoś kto za swego życia czynił jakieś dobro porusza ludzkie serca. Jezus był jednak kimś wyjątkowym, był chodzącą dobrocią. Być może, nawet gdyby Jezus nie zmartwychwstał, pamięć o Nim jakoś by wśród ludzi przetrwała. Tymczasem stało się coś naprawdę niezwykłego. Obumarłe ziarno – zgodnie ze słowami Jezusa: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeśli ziarno pszenicy, wpadłszy w ziemię, nie obumrze, zostanie samo jedno, ale jeśli obumrze, przynosi plon obfity” – przyniosło plon zmartwychwstania. Odtąd śmierć Jezusa nierozerwalnie łączy się z Jego zmartwychwstaniem i jedno od drugiego nie sposób oddzielić.
Jezus umarły i zmartwychwstały nie przestaje do siebie przyciągać ludzi. Również dzisiaj w niemal dwa tysiące lat po Jego śmierci przyciąga. To naprawdę niezwykłe. Jego śmierć staje się źródłem pociechy i nadziei tych wszystkich, którzy we własnym życiu muszą się niejednokrotnie zmierzyć z klęską swoich szczytnych zamierzeń i dobrych przedsięwzięć. Śmierć Jezusa przekonuje, że żadne prawdziwe dobro nigdy nie ginie. A jeśli nawet umiera, to staje się źródłem życia dla jeszcze wspanialszego dobra. Również zmartwychwstanie Jezusa, dla tych którzy wierzą jest źródłem mocy do zmartwychwstania z różnych śmierci, które stają jeszcze za życia udziałem tych, którzy im ulegli. To może być śmierć związana z jakimś nałogiem, który wydawał się nie do pokonania, albo śmierć relacji z kimś komu wydawało się nie sposób aby przebaczyć. Śmierć i zmartwychwstanie Jezusa jest mocą, która pozwala przezwyciężyć ludziom te ograniczenia. Jest mocą, która ostatecznie przyciąga ludzi do Jezusa aby stali się wierzącymi.